Powrót

Dworek w Zułowie

Piłsudczyzna


Zułów znany jest oczywiście przede wszystkim jako miejsce urodzenia Józefa Piłsudskiego (1867-1935), twórcy Legionów, pierwszego Naczelnika odrodzonego państwa polskiego i Marszałka Polski. Tak okolice Zułowa opisuje w swej książce Klucz do Piłsudskiego znakomity publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz:
„Zułów położony jest o dwadzieścia kilometrów od miasteczka Podbrodzie. Piękne są naokoło okolice. Na południu płynie Wilia, która w niektórych miejscach, na przykład w uroczych Punżanach, ma piękno wianka uwiązanego z jaśminów i czeremchy, na zachodzie śliczna, zalotna Żejmiana. Na wschód zaczynają się wielkie jeziora ze srebrnym Jeziorem Świrskim, Miadziolem, wreszcie największym z nich Naroczem, «morzem litewskim»; na północ jeziora brasiawskie, na które kładzie fiolety swych pierwszych refleksów zbliżająca się północ. Ale sam Zułów nie jest specjalnie ładny. Płasko, piaszczyście, sośniaki bez większego charakteru. Dobra żuławskie stanowiły dość monotonną plamę wśród otaczającego je kolorowego i uroczego krajobrazu."
 

 

Zułów

Marszałek przyszedł na świat w miejscowym majątku, my natomiast jesteśmy na razie w wsi Zułów, oddalonej od niego o 1,5 km na wschód. Przeważa tu ładna, drewniana zabudowa. Ocienioną starymi topolami szosą, wiodącą ze Święcian do Podbrodzia i Wilna, kierujemy się na zachód. Po kilometrze marszu skręcamy w lewo, w rozjeżdżoną drogę wiodącą w kierunku terenu dworskiego położonego nad rzeką Merą. Widok nie jest zachęcający. Już z daleka straszą ohydne zabudowania sowchozowe z białej cegły. Brud, błoto i bałagan, Czy znajdziemy jeszcze jakieś ślady dawnego Zułowa?
Przypomnijmy jego historię. Pierwsza wzmianka o Zułowie, zwanym wówczas także Micianami. pochodzi z 2 poi. XVII w.; należał wówczas do kasztelana nowogródzkiego Aleksandra Wojny-Jasienieckiego. W XVIII w. tutejsze dobra były własnością książąt Ogińskich, w l pół. XIX w. znalazły się w ręku Michalowskich, po czym jako posag Heleny z Michałowskich przeszły na jej męża, Antoniego Billewieża. Z kolei ich córka Maria (1842-1884), poślubiając w 1863 r. Józefa Wincentego Piłsudskiego (1833-1902), wniosła mu w posagu Zułów oraz dobra Tenenie, Adamów i Suginty na Żmudzi.
Ród Piłsudskich wywodzi się od dynastii wielkich książąt litewskich. Za ich odległego przodka uważa się księcia Dowsprunga (Dowsprunka), starszego brata Mendoga jedynego króla w dziejach Litwy. Z Dowsprungowiczów pochodził bezpośredni protoplasta Piłsudskich, książę Giiiet, którego podpis widnieje pod aktem unii horodelskiej z 1413 r. Miał on dwóch synów: Marka i Stanisława Giniatowiczów. Około połowy XV wieku syn tego ostatniego, Bartłomiej Giniatowicz, przyjął od majątku Piłsudy koło Rosień na Żmudzi nazwisko Piłsudski.
Przodkowie Marszałka piastowali liczne, choć niezbyt wysokie urzędy w Wielkim Księstwie Litewskim i posiadali spore dobra na Żmudzi. Chociaż niektórzy z nich zgromadzili pokaźny majątek, nigdy nie doszli do większego znaczenia. Starożytność rodu powodowała jednak, że Piłsudscy byli atrakcyjną partią przy zawieraniu małżeństw i w ciągu kilku wieków skoligacili się z niemal całą szlachtą litewską. Wśród ich krewnych byli m.in. Giełgudowie, Puzynowie, Czapscy, Szemiothowie, Górscy, Billewiczowie, Butlerowie, Witkiewiczowie, a podobno nawet Radziwiłłowie.
O Melchiorze Piłsudskim, synu Bartłomieja, niewiele wiadomo. Następny w tej linii Jan Kazimierz (ur. 1614) był postacią dość znaną, sprawował urzędy chorążego parnawskiego oraz podczaszego grodzieńskiego. Dalsze pokolenia rodu to stolnik żmudzki Roch Mikołaj i jego syn Kazimierz  - starosta alkoski. Syn tego ostatniego, również Kazimierz, rotmistrz księstwa żmudzkiego i sędzia ziemski rosieński, dziedzic Poszuszwia (niedaleko Kiejdan) żonaty z Billewiczówną, był pradziadkiem Marszałka. Kolejny Piłsudski, Piotr Kazimierz, sędzia graniczny powiatu rosieńskiego, poślubił hrabiankę Butlerównę. Z ich związku w 1833r. w rodzinnym Poszuszwiu urodził się wspomniany już Józef Wincenty, przyszły mąż Marii Billewiczówny z Zułowa i ojciec twórcy odrodzonego państwa polskiego. Tak o rodzicach Józefa Piłsudskiego pisze Marian Morelowski w swej pracy Zarysy sztuki wileńskiej:
„Ojciec Józefa Piłsudskiego, ceniony dla swoich cnót obywatelskich ziemianin i przemyslowiec, byt w czasie powstania 1863 r. komisarzem cywilnym na Żmudzi. Prześladowany przez Moskali, przeniósł się w Święciańskie i po poślubieniu młodszej od siebie o lat dziewięć narzeczonej osiadł w Zulowie, umiejętnie konspirując swoją działalność polityczną. Matka Piłsudskiego była jedynaczką. Wzrastała wkulcie przeszłości, była dzieckiem delikatnym i uczuciowym, o niezwykłej urodzie i wdzięku. Już jako młoda panienka przepadała za dziećmi, aby później własnym dzieciom stać się nie tylko najbardziej troskliwą i oddaną Matką, ale również najlepszą przyjaciółką i wychowawczynią. Po dwóch córkach  Helenie i Zofji  i po synie Bronisławie, czwartym dzieckiem Państwa Piisudskich był Józef Klemens, którego czyny miały zapoczątkować i utrwalić nową epokę w historii Polski."
Tak natomiast wspomina matkę sam Józef Piłsudski:
„Matka, nieprzejednana patriotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu i zawodu z powodu upadku powstania, owszem, wychowała nas, robiąc właśnie nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem Ojczyzny. Od najwcześniejszego dzieciństwa zaznajamiano nas z utworami naszych wieszczów, ze specjalnym uwzględnieniem utworów zakazanych, uczono historii Polski, kupowano książki wyłącznie polskie. Matka z naszych wieszczów najbardziej lubiła Kra-sińskiego, mnie zaś od dziecka zachwycał zawsze Słowacki, który też był dla mnie pierwszym nauczycielem zasad demokratycznych. (...)
Gdy jestem w rozterce ze sobą, gdy wszyscy są przeciwko mnie, gdy wokoło podnosi się burza oburzenia i zarzutów, gdy okoliczności nawet są pozornie wrogie moim zamiarom, wtedy pytam się samego siebie, jakby Matka kazała mi w tym wypadku postąpić i czynię to, co uważam za jej prawdopodobne żądanie, już nie oglądając się na nic."

 

W czasach Piłsudskich majątek w Zułowie należał do największych w okolicy: liczył około 11 tys. hektarów ziemi, lasów i łąk. Na teren dworski wiodła murowana brama z herbami Ogińskich, wcześniejszych jego właścicieli. Po obu stronach bramy, za murem okalającym otoczenie dworu, stały zabudowania gospodarcze: warsztat stolarski, stajnie i wozownie, gorzelnia, spichlerz. Na niewielkim wzniesieniu otoczonym zakolem Mery i starymi drzewami wznosił się XVIII-wieczny modrzewiowy dwór na kamiennej podmurówce, z niewielkim oszklonym gankiem, nakryty wysokim gontowym dachem. Po bokach dworu usytuowane były oficyna i kuchnia, a przed frontem rozciągał się trawnik okolony szpalerami spirei.

 

Po Helenie, Zofii, Bronisławie i Józefie przyszły tu na świat kolejne dzieci państwa Piłsudskich: Adam, Kazimierz i Maria. Dwaj najstarsi bracia, Józef i Bronisław, redagowali domowe pismo „Gołąb Zułowski", pisane własnoręcznie przez Ziuka (tak nazywano w domu małego Józefa) w zeszycie szkolnym. Zawierało ono informacje z życia Zułowa, patriotyczne wiersze i piosenki.
We dworze było dużo służby oraz dwie nauczycielki, Francuzka i Niemka, które uczyły dzieci języków obcych. Zgodnie ze szlacheckim obyczajem utrzymywano także bliższych i dalszych krewnych, tzw. rezydentów.



Dwór Piłsudskich w Zułowie

A tyle z niego pozostało.
Ojciec Marszałka miał mnóstwo pomysłów i inicjatyw. Założył w Zułowie hodowlę bydła i koni, wybudował młyny, uruchomił fabrykę terpentyny i drożdży, wędzarnię, gorzelnię, cegielnię. Jego inwestycje nie zawsze były jednak przemyślane, więc stan gospodarki stale się pogarszał. Ciosem, z którego majątek się już nie podniósł, był wielki pożar w lipcu 1875 r., który strawił stary dwór ze wszystkimi meblami i biblioteką, nie wykończony jeszcze nowy dom oraz zabudowania gospodarcze i zakłady przemysłowe. Do pożaru doszło w nieszczęśliwych okolicznościach, gdy niemal wszyscy pracownicy majątku byli zajęci przeciąganiem przez Merę ogromnego kotła parowego zamówionego do fabryki drożdży i transportowanego ze stacji kolejowej w Podbrodziu (nie było jeszcze wówczas linii kolejowej z Podbrodzia do Królewszczyzny przez Zułów). Miejsce przeprawy znajdowało się około 4 km od dworu. Ognia nie było więc komu gasić, zaalarmowani robotnicy przybiegli za późno, dlatego straty były ogromne. Tak opisuje to wydarzenie syn dworskiego ogrodnika, którego relację przytacza współczesna wileńska reporterka Alwida Antonina Bajor w książce Piorun, jezioro czerwone opisującej Zułów i inne okoliczne miejsca związane z Józefem Piłsudskim:
„Zułów to był bogaty majątek! Sery robili — żółte, wielkie... Wolownia nowa — stajnia nowa — wszystko pan stawiał. Aż i dwór piękny wystroił. Trzypiętrowy, z wieżą, tyłem do rzeki. Bo tu rzeka Mera nawkoło całego folwarku płynie. I dwór ten tylko co był skończony, kiedy straszenny pożar wybuchnął. Tak to i poszło wszystko z dymem. W ta pora wicher wielki był i susz przed tym — tak i ratunku nie było! Ani dostąpić — tata żar! Nic zratować ni dało się. Samych koni stajennych, pięknych piętnaści czy szesnaści spalili się. Para ogierów siwaków — nadto spaniałych — jeden źrebuk, to na moich oczach wyskoczył ze stajni — i nazad w ogień!
Woły brażne, znaczy się braho z gorzelni karmione, wszystkie spalili się. I świnie... Tylko, że krowy zostali, na paszy byli. I wszystkie budynki spalili się. Gnój na polu palił się. I plity co na rzece stali — też — aż do młyna na cala wiorsta wicher ogień zanios. I młyn też poszed. Tylko do lasu nie doszło, bo wiatr w ta strona nie służył. To my wszystkie, jak stali, bez niczego uciekali. A nie było gdzie narodu i uciekać. Tedy, kto umiał pływać, tak do rzeki skakał. A kobiety, co pływać nie umieli, to było — okrenco się wiarówko i tak przez woda przeciongajo.
Ja, to wiadomo, jak to dzieciuk, tylko parsiunowa koszulka na wy-pusk miał i w niej tylko został. A jak ogień doszedł do gorzelni, to jak zaczęli trzaskać beczki ze spirytusem, tak mocniej jak z harmaty! I woń była straszenna. Karety, fajetony — wszystko w ogniu było. Ktoś ci sanie był z wołowni wyciongnoł, ale tlili się, tedy ludzie te sanie do stawu wrzucili. Pamiętam, te sanie jeszcze musi z tydzień po tym stawie pływali."

 


Pożar, a co za tym idzie, kompletna ruina finansowa zmusiły Piłsudskich do przeniesienia się z dziećmi do Wilna. Do Zułowa przyjeżdżano jeszcze przez kilka lat na wakacje i święta. Wreszcie w 1882 r. zadłużony majątek został sprzedany na licytacji. Początkowo kupił go przez podstawionego człowieka ks. Michał Ogiński (Polacy nie mogli w tym okresie kupować majątków w zachodnich guberniach Rosji), lecz gdy sprawa wyszła na jaw, zmuszony był odsprzedać go w ręce rosyjskie. Nabywcą okazał się kupiec Klimow z Rygi, po nim właścicielem Zułowa był carski oficer Kuronosow. Był to człowiek monstrualnej tuszy, pod którym, jak opowiadano, łamały się resory bryczek. W 1915 r. uciekł przed nadciągającym frontem do Rosji, ale przedtem rozparcelował majątek i sprzedał znaczną część gruntów i lasu. Pozostałą część wspaniałego lasu zułowskiego, stanowiącego największe bogactwo majątku, wycięli podczas I wojny światowej Niemcy.

Las zułowski był naturalnym przedłużeniem ku północy puszczy opiewanej przez Tytusa Karpowicza, o czym była mowa w poprzednim rozdziale, a „puszczańska stolica" — zaścianek Dawciuny opisywany lub wymieniany we wszystkich niemal książkach cyklu — leży w odległości zaledwie 10 km na południowy zachód od Zułowa, już na terenie Białorusi.
W okresie międzywojennym na porośniętych młodymi sośniakami piaszczystych obszarach dawnego lasu dworskiego założono duży poligon wojskowy Puhulanka. Podczas manewrów 1927 r. swoją rodzinną miejscowość odwiedził Józef Piłsudski. Wcześniej zajrzał tu w 1919r., po przegnaniu bolszewików z Wilna. Były to jego dwie jedyne wizyty w tym miejscu od czasów dzieciństwa. Z pobytu w 1919 r. zachowała się relacja dawnego sługi dworskiego (cyt. za A. A. Bajor):
„Gdy pan marszałek przybył do majątku, a było wtenczas dużo łudzi z okolicy, kazał on stanąć osobno tym, którzy slużyli dawniej lub pamiętali jego rodzinę i jego samego — i rozmawiał z nimi. Rozpytywał Pan marszałek, kto ze znajomych żyje jeszcze, kto umarł, jak im się powodzi. Rozmawiał też Pan marszałek ze mną. Dostałem też od niego 10 złotych. Gdy zapytałem Pana marszałka «Czy Panoczek wróci nazad?» — odrzekł: «Nic tutaj nie ma ciekawego, ale wrodzonej stronie to i wiatr pachnie»."


Pozostający bez właściciela i ograniczony już tylko do 65-hektarowej resztówki majątek w Zułowie został w latach dwudziestych przejęty przez skarb państwa i oddany do dyspozycji władz wojskowych zarządzających poligonem. W 1934 r. Związek Rezerwistów podjął decyzję o zakupieniu posiadłości i doprowadzeniu jej do stanu pierwotnego. Powołano Komitet Odbudowy Zułowa, którego przewodniczącym został minister spraw wewnętrznych Marian Zyndram-Kościałkowski. Rezerwiści ofiarowali Piłsudskiemu ogromną mapę dóbr Zułów. Jak relacjonuje Morelowski, na podstawie ówczesnych publikacji:
„Umieszczono ją pod szkłem na dużym stole metalowym, na którego listwie wyryto napis: «Niechaj te lasy i pola, Twą stopą w dzieciństwie przemierzane, będą Ci, Panie Marszałku, miłym wspomnieniem». Dar ten ogromnie Pilsudskiego ucieszył; długie i radosne chwile spędzał ze szkłem powiększającym nad mapą Żuławską. Przyzywał najbliższych i opowiadał im o swoim dzieciństwie, wodził palcem po drogach i dróżkach, wywołując z pamięci odległe, szczęśliwe lata zułowskie, przygody i zdarzenia, wizerunki rzeki, stawu i łąk, słowa Matki i Ojca, rodzeństwa, imiona służby, nazwy koni i psów. Snuł nad nią opowieści przed córkami, często mówił o niej z adiutantem, a raz kiedyś zawołał do stołu nawet swego ordynansa, by mu pokazać, jak to było w dawnym i pięknym Zułowie..."



Rezerwat w Zułowie - utrwalone w granicie fundamenty dworu i świreń-wędzarnia (okres międzywojenny)

Początkowo myślano o całkowitej rekonstrukcji starego dworu, ale plany te przekreśliła śmierć Marszałka. Wówczas podjęto decyzję o utworzeniu w Zułowie rezerwatu — miejsca pamięci narodowej, co miało się wiązać z remontem, odbudową, ewentualnie rozbiórką niektórych zniszczonych zabudowań oraz uporządkowaniem całego terenu dworskiego. Jeszcze w 1935 r. gruntownie wyremontowano, a właściwie zrekonstruowano najbardziej okazały budynek ocalały z dawnej zabudowy dworskiej — drewnianą oficynę
- piekarnię z 1818 r., w której Piisudscy mieszkali przez krótki czas po pożarze, przed przeniesieniem się do Wilna. Umieszczono w niej niewielką ekspozycję muzealną poświęconą Marszałkowi i rodzinie Pilsudskich. Zawierała ona m.in. model spalonego dworu. Później ekspozycję przeniesiono do nowego, drewnianego budynku, wybu-dowanego w 1937r. nieco na uboczu według projektu wileńskiego architekta Jana Borowskiego. Odnowiono też ośmioboczną lodownię nakrytą brogowym daszkiem i wysoki, trójkondygnacyjny świronek (spichlerzyk-wędzarnię) na ceglanym cokole, z charakterystycznymi podcieniami w drugiej kondygnacji. Wyremontowano zułowską szkołę ludową, mieszczącą się w dawnym budynku administracyjnym, i nadano jej imię Józefa Piłsudskiego. Wzniesiono wreszcie w Zułowie niewielką stacyjkę kolejową, gdyż dawniej nie było tu nawet przystanku. Końcowym akcentem było utrwalenie w granicie fundamentów zułowskiego dworu, wytyczenie alej parkowych i zasadzenie krzewów i drzew. Kamienie do wykonania obrysu fundamentów i innych elementów kompozycji przestrzennej zbierano na polach i w lasach w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, obrabiano i transportowano na teren majątku. A oto opis całości kompozycji przestrzennej według wybranego drogą konkursu i niemal całkowicie zrealizowanego projektu prof. Romualda Gutta (cyt. za A. A. Bajor):
„Fundamenty dworu, w którym urodził się Marszałek, dzięki specjalnemu ukształtowaniu, stanowią dominantę kompozycji, mającej przede wszystkim na celu przygotowanie uczuciowe przebywających. Od nowo wybudowanego przystanku kolejowego «Zułów» (na linii Podbrodzie-Królewszczyzna) prowadzi wysadzona częściowo drzewami piramidalnymi droga do odległego o niecały kilometr Zułowa. Niedaleko od stacji droga przecina się ze szlakiem Marszałka. Na skrzyżowaniu zaprojektowane jest miejsce na schronisko turystyczne dla przybywających wycieczek. Następnie droga prowadzi przez lasek, z którego wychodzimy na otwartą przestrzeń Zułowa. Przed wkroczeniem na teren pamiątkowy przewidziane jest obszerne miejsce na par-kowanie samochodów. Ośrodek dawnego dworu zakreślony jest naturalnymi granicami wijącej się malowniczo rzeczki Mery i podłużnym Sławkiem. Od drogi początek ośrodka stanowią dobrze zachowany budynek dawnej lodowni, pokryty dachem brogowym oraz na wpoi zrujnowana gorzelnia. Przy zabudowaniach tych zgrupowano drzewa, tworzące rodzaj zamknięcia przed wprowadzeniem zwiedzającego na teren otoczenia fundamentów dawnego dworu. Siad dawnego podjazdu zostaje zaznaczony dyskretnie przez opuszczenie i niejako zapadnięcie kolistego trawnika, obsianego szorstką trawą, która będzie stanowiła pewien akcent kolorystyczny.
Fundamenty dawnego dworu mają być nieco podwyższone i obłożone granitowymi płytami z odpowiednim zróżniczkowaniem wysokości i ukształtowania poszczególnych partii. W miejscu, gdzie znajdowała się sypialnia rodziców Marszałka — ma być zasadzony dąb, symbol wiecznotrwałości. Jałowcowy gaj w pobliżu dębu wytworzy właściwy nastrój kontemplacji i powagi. Po drugiej stronie fundamentów stanie mensa dla nabożeństw, obok niej pod istniejącymi rozłożystymi lipami dwie ławy kamienne.
Przed ołtarzem wytworzona zostanie podłużna przestrzeń dla tłumów, zakończona półkolisto. Całość tak ukształtowanego plateau obrzeżona jest niskim murkiem, który z fundamentami dworu stanowi zakończenie skarpy, oddzielającej tę płaszczyznę od dużego niższego poziomu przy rzeczce, a od strony przestrzeni dla wiernych — przechodzącego w stopnie lub tarasowe opuszczenie w kierunku rzeczki.
Wreszcie ostatni budynek na terenie pamiątkowym — dawna wędzarnia o charakterystycznym kształcie wysokiego świronka — będzie oczywiście zachowana. Drogi i ścieżki prowadzące do fundamentów zaprojektowane zostały we właściwej skali, by nie przerastały akcentu głównego. Prócz istniejącego starodrzewu zasadzona zostanie roślinność właściwa Wileńszczyźnie, mająca na celu podkreślenie poszczególnych fragmentów kompozycji. Tło dla fundamentów i symbolicznego dębu stanowi wspaniała grupa drzew, rosnących nad Merą."

 


W dniu 10 października 1937 r. odbyła się uroczystość oficjalnego otwarcia rezerwatu zułowskiego z udziałem najwyższych władz państwowych i wdowy po Marszałku. Dokonano podczas niej symbolicznego aktu zasadzenia dębu w obrębie utrwalonych fundamentów dworu, w miejscu, gdzie znajdował się pokój, w którym Józef Piłsudski przyszedł na świat. Dąb osobiście zasadził prezydent Ignacy Mościcki (według innej wersji dokonał tego marszałek Rydz-Śmigły). Aż do wybuchu drugiej wojny światowej Zułów był celem licznych wycieczek szkolnych oraz indywidualnych zwiedzających i turystów.

 

Cóż dziś pozostało z tego muzealno-przestrzennego założenia? Na pozór bardzo niewiele. Miejsce ładu przestrzennego zajął całkowity bezład i chaos oraz bezgraniczna brzydota wzniesionych po wojnie i mocno dziś zdewastowanych budynków sowchozowej fermy hodowlanej, chlewów i obór. Sowchoz zresztą od kilku lat nie działa i obecnie mieszkają tu tylko jego dawni pracownicy. Na miejscu uporządkowanych alejek ciągną się rozjeżdżone ciężkim sprzętem, błotniste i piaszczyste drogi. Podczas budowy sowchozu zniszczono granitowe obramowanie fundamentów dworu; na ich miejscu stanęły dwa duże silosy na kiszonkę z kukurydzy, którą karmiono bydło. Całkowitemu zniszczeniu uległ starannie zaplanowany park, drzewa i krzewy. Nie ma śladu po dawnej lodowni i ruinach gorzelni. Jedyny budynek ocalały z dawnego założenia to drewniana oficyna-piekarnia z 1818 r., obecnie służąca jako dom mieszkalny. Jest to obszerny budynek na planie prostokąta, na kamiennej podmurówce, nakryty dachem naczółkowym. Sąsiadujący z nim staw, znany z przedwojennych zdjęć, wysechł bądź został zasypany.
 

W pobliżu oficyny stoi nieduży, niewątpliwie stary budyneczek z czerwonej cegły, nakryty dwuspadowym dachem. Patrzę na stare zdjęcia. Tak, nie ma wątpliwości, to przecięż dolna kondygnacja najbardziej chyba charakterystycznej budowli Zułowa — wysokiego świronka-wędzarni. Pozbawiono go co prawda drewnianych kondygnacji z podcieniami i czterospadowym daszkiem, ale przynajmniej coś ocalało. Ze zdumieniem stwierdzamy także, iż ocalał Dąb Piłsudskiego. Przetrwał dziejowe zawieruchy, a przecież zarówno podczas wojny, jak i na początku okresu sowieckiego był zaledwie wą-tłą sadzonką. Ba, przetrwał nawet budowę w najbliższym są-siedztwie sowchozowych silosów. Odnaleźliśmy go na ich zapleczu, w towarzystwie kup śmieci i odpadków. Obecnie jest to solidny i zdrowy, kilkudziesięcioletni dębczak o ładnie rozwiniętej koronie. W kilka lat po naszej wizycie jego otoczenie zostało uprzątnięte i uporządkowane. Drzewo otoczono metalowym płotkiem z bramką, na której widnieją duże inicjały "JP".

Dąb Piłsudskiego w Zułowie

 Najwięcej uroku zachował chyba zakątek nad rzeką Merą, na tyłach dawnego dworu. Rzeka co prawda została uregulowana i nieco wyprostowana, ale nadal płynie wśród rozległych łąk i przepływa u podnóża niewielkiego pagórka, na którym stała siedziba Piłsudskich. Na skłonie od strony rzeki, za silosami, zachował się spory fragment granitowej obmurówki dawnego plateau. Nad wodą rośnie kilka ostatnich zułowskich drzew, z których najstarsze, zwłaszcza okazała, samotna lipa, z pewnością pamiętają małego Ziuka.
Przy mostku na Merze leżą wydobyte z rzecznego błota fragmenty muru dawnego młyna. Już
w lesie, w odległości kilkuset metrów od terenów dworskich, na niewielkim piaszczystym pagórku wśród sosen stoi wzniesiony w 1937 r. drewniany budynek tzw. oficyny w kształcie dworku z gankiem nakrytego wysokim dachem. Został on zaprojektowany przez wileńskiego architekta Jana Borowskiego z przeznaczeniem na ekspozycję muzealną. Obecnie jest domem mieszkalnym. Jak się dowiedzieliśmy, we wsi Zułów zachował się jeszcze jeden obiekt zułowskiego rezerwatu — niewielki budynek stacyjki kolejowej, dziś pozbawiony niestety charakterystycznego podcienia i również zamieniony na dom mieszkalny.
Po latach zdecydowanej wrogości władz wobec postaci Piłsudskiego, zarówno w okresie radzieckim, jak i w pierwszych latach niepodległości Litwy, obecnie atmosfera wokół niej się zmienia i wileńscy Polacy myślą nawet o utworzeniu w Zułowie niewielkiego muzeum Marszałka.

Dawna oficyna dworska w Zułowie

Pomnikowa postać Józefa Piłsudskiego jest na tyle znana i opisana w tylu publikacjach, że nie ma potrzeby przeznaczać tu miejsca na przedstawianie jego życia i czynów. Warto natomiast poświęcić nieco uwagi jego starszemu o rok bratu Bronisławowi (1866-1918), który także urodził się w Zułowie, a dziś jest zupełnie zapomniany i skryty w cieniu Józefa. Jego życiorys to gotowy scenariusz pasjonującego filmu.
Był to wybitny etnograf i badacz ludów Dalekiego Wschodu, a zwłaszcza tajemniczego ludu Ajnów, zamieszkującego niegdyś archipelag wysp japońskich, Sachalin i Wyspy Kurylskie, który do naszych czasów przetrwał jedynie na wyspie Hokkaido, w społeczności liczącej zaledwie kilkanaście tysięcy osób. Bronisław jest do dziś bardzo ceniony w Japonii i wymieniany w tamtejszych podręcznikach szkolnych.
Paradoksalnie, początkowo to właśnie on, a nie jego młodszy brat, bardziej zaangażował się w działalność rewolucyjną. Patriotyczne wychowanie domowe sprawiło, że podczas studiów na wydziale prawa Uniwersytetu Petersburskiego związał się z rewolucjonizującą młodzieżą rosyjską i w 1887r. wraz z kilkunastoma towarzyszami, wśród których był m.in. brat Lenina — Aleksander Uljanow. został aresztowany w związku z przygotowywaniem zamachu na cara Aleksan-dra III. Llljanowa wraz z kilku innymi spiskowcami stracono, a Piłsudskiego skazano na piętnaście lat katorgi i zesłano na Sachalin, choć jego udział w całym przedsięwzięciu był dość przypadkowy, bowiem z założenia był on przeciwny przemocy i terrorowi. W tym samym procesie aresztowano także Józefa Piłsudskiego, którego związek ze sprawą był jeszcze bardziej problematyczny. Również on trafił na Sybir, otrzymując wyrok pięciu lat zesłania. Józef starał się o odbywanie kary na Sachalinie, wspólnie z bratem, który był słabego zdrowia i wymagał opieki. Odmówiono mu jednak i wszystko wskazuje na to, że bracia już się nigdy nie spotkali.
Trzeba w tym miejscu dodać, że na starania o złagodzenie wyroku synów
(Bronisławowi groziła nawet kara śmierci) Józef Wincenty Piłsudski wyłożył niemałe sumy, co w znacznej mierze przyczyniło się do jego ruiny finansowej i konieczności sprzedania pozostałych mu jeszcze dóbr na Żmudzi. W związku z procesem Stanisław Cat-Mackiewicz w swej książce o Piłsudskim zauważa:
„Nas ten spisek interesuje przede wszystkim jako tło do historii życia Piłsudskiego, jako pewien zapach, pewien klimat epoki i związanego z tą epoką środowiska, z którym miał Pilsudski młodzieniec do czynienia, a także ze względu na fakt fascynujący imaginację historyków, że w tym spisku spotkali się starszy brat Lenina ze starszym bratem Piłsudskiego."

Bronisław Piłsudski

Ciekawy opis miejscowości Rykowskoje na Sachalinie, w której odbywał zesłanie Bronisław Piłsudski, pozostawił w książce Sachalin Antoni Czechów:
„Pośrodku sioła jest wielki plac, na nim cerkiew, ale naokoło placu nie sklepy jak u nas, ale budynki więzienne i mieszkania dozorców. Kiedy przechodzisz po placu, to wyobraźnia ci podsuwa, że szumi na nim jarmark wesoły, ze słychać głosy Cyganów handlujących końmi, że pachnie dziegciem i świeżym nawozem, że zmęczone krowy porykują, że dźwięki harmonijek mieszają się z pijaną pieśnią — nic z tego; obraz ten rozwiewa się jak dym i słyszysz tylko dokuczliwy dźwięk kajdan i głuche kroki aresztantów i wartowników idących przez plac do więzienia.
Turmę w Rykowskim wybudowano niedawno. Podobna jest do innych na Sachalinie: drewniane baraki, w środku brud i nędza. Zresztą wydala mi się najlepszą turmą na Sachalinie. Kucharze od kaszy i piekarze od chleba są zdyscyplinowani i porządni, a nawet dozorcy nie sq tacy syci, majestatycznie tępi i chamscy jak w Aleksandrowsku lub Due."

 

Po śmierci Aleksandra III w 1894 r. Bronisław Piłsudski w wyniku amnestii częściowo odzyskał wolność — uwolniono go z katorgi, ale bez prawa powrotu do Europy. Wkrótce znalazł dobrą pracę — został kustoszem Muzeum Regionalnego we Władywostoku. Tu rozwijał rozbudzone podczas katorgi zainteresowania etnologiczne i niebawem wrócił na Sachalin — tym razem jako wysłannik carskiej Akademii Nauk, z misją badania zamieszkujących wyspę ludów. Najciekawszym z nich byli Ajnowie, którzy stali się wielką pasją naukowca.
Fascynacja Ajnami był tak silna, że Piłsudski w 1902 r. zamieszkał wśród nich na Sachalinie, poślubił siostrzenicę jednego z ajnuskich wodzów i miał z nią syna i córkę. Do dziś żyją jego ajnuscy krewni.
Ten tajemniczy lud, którego pochodzenia ani pokrewieństwa z jakąkolwiek inną grupą etniczną do dziś nie udało się nauce stwierdzić, według własnej teorii przybył na Ziemię... z kosmosu. Ajnowie są przedstawicielami rasy białej — wysocy, postawni, jasnowłosi. Byli pierwotnymi mieszkańcami wysp japońskich, Sachalina i Kuryli. Późniejszy przybysze — Japończycy i Rosjanie — bezwzględnie tępili ich i prześladowali. Ich oryginalną kulturę znamy dziś przede wszystkim dzięki pionierskim badaniom Piłsudskiego, prowadzonym na Sachalinie oraz na japońskiej wyspie Hokkaido, na którą udał się ze specjalną misją w 1903 r. w towarzystwie innego polskiego zesłańca, pisarza Wacława Sieroszewskiego. Bronisław szczegółowo opisał zwyczaje i kulturę Ajnów, utrwalił ich tradycyjne stroje i obrzędy na licznych fotografiach, a nawet dokonał dźwiękowych nagrań ich muzyki i śpiewu, zapisawszy je za pomocą fonografu na pokrytych woskiem walcach. Wybuch wojny rosyjsko-japońskiej spowodował przerwanie badań, a zajęcie Sachalina przez Japończyków stało się okazją do opuszczenia miejsca zsyłki. Ajnowie nie pozwolili jednak Piłsudskiemu zabrać ze sobą rodziny. Porzucił ją w 1905 r., wyjedżając z Sachalina na zawsze. Początkowo przebywał w Japonii, a później przez Amerykę i Francję przedostał się na ziemie polskie, do Galicji. Mieszkał w Krakowie i we Lwowie, wreszcie osiadł w Zakopanem, gdzie opracowywał materiały dotyczące Ajnów, badał folklor polskich gór, brał udział w organizowaniu Muzeum Tatrzańskiego. Gdy wybuchła I wojna światowa i Rosjanie zbliżyli się do Krakowa, Bronisław Piłsudski wyjechał na Zachód. Po pobycie w Austrii i Szwajcarii osiadł w Paryżu, gdzie w 1918 r. popełnił samobójstwo, rzucając się do Sekwany.
Mocno zniszczone nagrania fonograficzne Piłsudskiego, znalezione w 1930 r. na strychu domu w Zakopanem i przewiezione do magazynu Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, dopiero w latach osiemdziesiątych za sprawą polskiego etnologa i entuzjasty Piłsudskiego — Alfreda F. Majewicza — trafiły do Japonii, gdzie zrobiły furorę. Japończycy poddali woskowe wałki starannej konserwacji i rekonstrukcji, zbudowali także specjalny laserowy czytnik, dzięki któremu udało się nagrania odtworzyć. W atmosferze szerzącej się mody na kulturę Ajnów, w ostatniej chwili niemal uratowanych od całkowitej zagłady i uznanych za fenomen etniczny, zapisy Piłsudskiego posłużyły jako podstawa rekonstrukcji zaginionej kultury muzycznej tego ludu. Z inicjatywy Majewicza, obecnie profesora UAM, odbyły się już trzy międzynarodowe konferencje poświęcone Bronisławowi Piłsudskiemu, pierwsza w 1984 r. w Japonii, druga w 1991 r. na Sachalinie, gdzie w 125 rocznicę urodzin uczonego odsłonięte jego pomnik, trzecia w 1999 r. w Krakowie i Zakopanem. W przygotowaniu jest monumentalne, siedmiotomowe wydanie dzieł Piłsudskiego w języku angielskim. Do przypomnienia tej barwnej i nietuzinkowej postaci przyczyniły się także film telewizyjny o Piłsudskim i Ajnach nakręcony w 1999 r. przez Stefana Szlachtycza oraz opublikowany w tym samym roku artykuł tegoż autora w „Magazynie Gazety Wyborczej" (skąd zaczerpnąłem większość powyższych informacji).


Po obejrzeniu terenu majątku w Zułowie udajemy się jeszcze na północ, do lasu za torem kolejowym, gdzie według opisów i przedwojennej mapy miała znajdować się wzniesiona w 1831 r. klasycystyczna kaplica grobowa Michałowskich, wcześniejszych właścicieli Zulowa. Pochowano w niej marszałka szlachty święciańskiej Joachima Michałowskiego(zm. 1831) — po kądzieli pradziada Józefa Pilsudskiego. Spoczywały tu także szczątki jego żony Ludwiki z Taraszkie-wiczów (zm. 1838) i syna Wiktora (zm. 1852).
Byla to nieduża, ale dość wysoka budowla na planie prostokąta, z wydatnym portykiem o dwu kolumnach dźwigających trójkątny fronton. W 1919 r. kaplicę, zniszczoną i zbezczeszczoną przez Niemców podczas I wojny światowej, którzy szukali w niej ukrytych skarbów, odbudowali legioniści Piłsudskiego, umieszczając na niej tablicę z czarnego kamienia z napisem: „Tu spoczywa śp. Joachim Michalowski z Zułowa, Dziad naszego ukochanego Komendanta Józefa Piisudskiego, Wodza i naczelnika Państwa. Przez bezgraniczną cześć i posłuszeństwo dla Niego, rozrzucone przez barbarzyńców — Niemców drogie nam zwłoki śp. Joachima Michałowskiego zebraliśmy. Cześć Im! Oficerowie i żołnierze 5 komp. 5 p.p.leg. forpoczty - Baluli dn. 12.V1919 r.". Dziś z niemałym trudem odnajdujemy w gąszczu zarośli zdewastowane resztki czterech ceglanych ścian, tworzących zrąb budowli na planie kwadratu. Po tablicy oczywiście nie pozostał nawet ślad. Ze zniszczeń dokonanych przez kolejnych barbarzyńców — sowieckich — nie ma już komu odbudować kaplicy...




Kilometr na północ od smutnych resztek kaplicy, w otoczeniu lasów i mszarów, leży bagienne jezioro Piorun, które zyskało pewną sławę, jako że przyszły Marszałek o mało nie
postradał tu życia. Było to już w okresie, gdy Piłsudscy mieszkali w Wilnie, a Żułów odwiedzali tylko w okresie letnim. Tak mówi o tym, co przydarzyło się paniczom ze dworu, jeden z mieszkańców wsi we wspomnieniach zanotowanych w 1934 r. i cytowanych przez A. A. Bajor:
„Lubili oni chodzić nad jezioro Piorun i tam spędzać czas. Często też brali ze sobą samowar, bułki, kiełbasę... Chodzili nad to jezioro tąpać ryby. Jeżeli goście byli albo koledzy, studenci, mój ojciec dowoził ich parą, albo nawet czwórką koni do jeziora. Pewnego razu to Pan Marszałek swoje upodobanie do jazdy łodzią po Piorunie ledwie że nie przypłacił życiem. Miałem ja wówczas lat dwanaście, a było to tak:
Pan Marszałek z kolegami wypłynęli na Piorun łodzią, ale jak na nieszczęście tak się stało, że wsiedli do zepsutej lodzi. Kiedy byli już prawie na samym środku, do łodzi zaczęła napływać woda. Nikt z kolegów Marszałka nie został na brzegu, nie bylo komu pospieszyć im z pomocą. Ale na szczęście w ta pora byli na brzegu mój ojciec Jan i mój starszy brat Napoleon. Dojrzeli oni niebezpieczeństwo grożące paniczom, więc wzięli czym prędzej jedną, jedyną łódź, jaka była na brzegu i czym prędzej pospieszyli na pomoc. Tamta łódź, z paniczami, była już na pół zalana. Ale i w tej dobrej łodzi też już było dużo wody. Ale ojciec mój chwycił się z całych sił do wioseł, a brat starszy, Napoleon, do czerpaka, zaczął wylewać nim wodę. Nu i takim porządkiem przypłynęli do brzegu. Później to panicze pozrzucali spodnie i kalsony, powykręcali i suszyli się. A mojemu ojcu i bratu kazali, żeby o tym nikomu nie mówili..."



Józef Piłsudski w Mołodości

Jezioro Piorun otoczone jest bagnistymi lasami i tylko z jednej strony jest dostęp do brzegu. To zapewne stąd wyruszyli „panicze" na przejażdżkę łódką. Woda w jeziorze ma niesamowity odcień krwistoczerwony, co jest skutkiem dużej zawartości związków żelaza z okolicznych pokładów rudy darniowej, a także torfu z bagien wokół jeziora.

Wracamy do szosy w Zułowie, skąd autobusem udajemy się do odległej o 8 km na zachód Powiewiórki. We wsi tej znajduje się kościół, w którym ochrzczone były wszystkie urodzone w Zułowie dzieci Piłsudskich, w tym Józef. Szosa biegnie przez lasy, trasą dawnego traktu z czasów carycy Katarzyny II, obsadzonego niegdyś czterema rzędami starych brzóz. Tym traktem Piłsudscy jeździli bryczką do kościoła. Obecnie z sędziwych brzóz pozostały tylko pojedyncze drzewa.

 

Powiewiórki
Dzieje wsi Powiewiórka (lit. Pavovere) nierozerwalnie wiążą się z sąsiednim majątkiem Sorokpol. Dawniej była ona miasteczkiem należącym do majątku i nosiła tę samą co on nazwę, toteż kościół i parafia w Powiewiórce do dziś nazywane są sorokpolskimi. Nazwa pochodzi od rodu Soroków, XVIII-wiecznych właścicieli, którzy założyli miasteczko i ufundowali kościół. Wcześniejsze dzieje tych dóbr nie są znane. W XIX w. Sorokpol odziedziczyli Sołtanowie. Według spisu z 1866 r. miasteczko liczyło zaledwie 170 mieszkańców. Przed I wojną światową dziedzicami majątku byli Kozłowscy, od których kupił go przybyły z Rosji Niemiec Sommer, ożeniony z miejscową Polką. Sommerowie pozostali właścicielami Sorokpola do II wojny światowej.


Koścoł w Powiewiorce
     
    
Najcenniejszym, a właściwie jedynym zabytkiem Powiewiórki, jest ładny, choć niewielki, drewniany kościół p.w. św. Kazimierza, ufundowany przez chorążego zawilejskiego Leona Sorokę i jego żonę Gertrudę i zbudowany w latach 1774-75 (według innych źródeł w 1750 r.), a gruntownie przebudowany w 1851 r. Jest to bezwieżowa budowla na planie prostokąta, z dwiema nie-wielkimi, niskimi zakrystiami, na wysokiej kamiennej podmurówce. Wejście poprzedza niewielki, czterosłupowy ganek, do którego wiodą kamienne schody. W wyposażeniu wnętrza wyróżniają się: ołtarz główny ozdobiony rzeźbami aniołów, z XIX-wiecznym obrazem św. Kazimierza, oraz dwa obrazy XVIII-wieczne — „Św. Franciszek" i „Św. Antoni". Na chórze znajduje się ozdobna tablica wykonana przez parafian z napisem: „Kościół Sorokpolski, miejsce chrztu Marszałka Józefa Piłsudskiego, Wodza Narodu, od synów tej ziemi". Do drugiej wojny światowej w archiwum parafialnym była przechowywana sporządzona w języku rosyjskim metryka (nie wiem, czy się zachowała do naszych czasów) głosząca:
„Rok 1867, dnia 15 grudnia w Sorokpolu, w kościele rzymsko--katolickim ksiądz Tomasz Woliński, proboszcz tego kościoła ochrzcił z zachowaniem wszystkich obrządków Sakramentu imieniem Józef Klemens niemowlę pici męskiej urodzone tegoż 1867 roku dnia 5 grudnia w dobrach Zułówparafji Sorokpolskiej, syna małżonków ślubnych Józefa i Marji z BillewiczówPitsudskich stanu szlacheckiego. Trzymali do chrztu Józef Marcinkowski z Konstancją Rogalską, oboje szlachetnie urodzeni."
Obok kościoła stoi dwukondygnacyjna, czworoboczna, drewniana dzwonnica z galeryjką, zbudowana w 1875 r. na kamiennej podmurówce. Wewnątrz trzy dzwony z końca XVIII w., noszące nazwy: „Św. Kazimierz" (największy), „Św. Klemens" i „Św. Jan". Dziedziniec kościoła otacza ka-mienne ogrodzenie i stare drzewa.
Zachował się ciekawy kwestionariusz z 1928 r., w którym ówczesny proboszcz powiewiórski, Józef Władysław Sarosiek opisuje kościół, a także okolicznych parafian, o których nie jest najlepszego mniemania (cyt. za A. A. Bajor):
„Innowierców wparafliprawosławnych osób 70, staroobrzędowców ze 200, jedna rodzina tatarów i jedna rodzina mojżeszowego wyzna-nia, 5 osób luteran. Świątyń swoich nie mają oprócz staroobrzędowców w Streipiszkach. Rodzina żydów mieszka w majątku Zulowo.
Do zwyczajów parafji jest wyprawianie biesiad pogrzebowych, weselnych, chrzcin, czasami egzekwji, a najwięcej wieczorynek z pijatyką i bijatyką.
Mocno ochotni są do hultajstwa i świętkowania po cztery dni Świąt Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Zielonych Świąt, natomiast nie są wstrzemięźliwi w jedzeniu i piciu, nawet w Wielkim Poście, adwencie, w wigilję, a nawet i piątkami żrą mięso.
Natomiast przyzwoitych dobrych obyczajów nie zauważyłem, nawet w kościele różaniec lub godzinki śpiewają jeden albo dwóch na przemianę, a jak owych nie ma to cisza w kościele. Późnią się nawet na mszę, pomimo że o 11 godzinie nabożeństwo się rozpoczyna. A są osobniki co wychodzą do kościoła a w piwiarni czas spędzają lub przed kościołem, nie będąc wcale w kościele.
Charaktery ludności są przewrotnie plotkarskie, podstępne, chytre, złośliwe, nikomu dobrze nie życzliwe, zazdrosne, cieszące się z cudzego nieszczęścia, lub gdy podstemp im się uda, by komuś szkodę na słowach czy majątku zrobić, to wówczas mają prawdziwą uciechę i radość. Nikomu wierzyć nie można, choć umieją minę dobrotliwą ułożyć. Zarazem są pieniacze uparci, choć nie ma słuszności, byle na swoim postawić."
Ta chyba jednak niezbyt sprawiedliwa opinia kontrastuje z nostalgicznymi wspomnieniami Antoniego Kawerskiego (Wileńszczyzna ich ojczyzną), który w okolicach Powiewiórki spędził dzieciństwo:
„Skład etniczny mieszkańców wielu tych wiosek i zaścianków nie był jednorodny. Znajdowały się tu wsie litewskie lub zamieszkałe przez dwie nacje: Polaków i Litwinów, czy też Litwinów i Białorusinów, np. w dużej wsi Dołmify żyli i żyją Litwini i Białorusini. Im bliżej Swięcian, tym więcej występowało wsi i osad litewskich. We wsi Zułów, leżącej nie opodal święciańskiego gościńca, mieszkali przeważnie Polacy i Białorusini. Polskie Kresy zawsze stanowiły mozaikę narodowościową. Prze całe stulecia ludzie potrafili tu żyć w symbiozie i względnej zgodzie, określając często swą narodowość jako «mytutejsi». Występowały w tym rejonie również wioski i zaścianki wyłącznie polskie. (...)


Pejzaż wiecznie zielonego, bezkresnego lasu i wijącej się na jego obrzeżach rzeki Mery, tej samej, która nieco wcześniej owija dziedziniec dawnego dworu Piłsudskich, utrwaliły się w mojej pamięci jako nostalgiczny obraz tamtego czasu. Do dzisiaj zresztą słyszę śpiewną mowę, czuję zapach suszonych grzybów w chlebowym piecu i wiszących na nich wianuszków schnących jabłek i gruszek pokrojonych w plastry, mam w ustach smak blinów «na mzczvncn», a przede wszystkim na wileński sposób wyrabianych kiełbas, szynek i baleronów, przemyślnie solonych, nacieranych saletrą, zielem i pieprzem, a następnie wędzonych w jałowcowym dymie.
To wszystko jest przeszłością, której tak bardzo chcę bronić przed teraźniejszością. Bo choć żyją tam moi, coraz to odleglejsi krewni, nie zniszczeni i nie zlituanizowani jeszcze, to ich «dzisiaj» jakże jest inne od «wczoraj» ich rodziców i dziadków. Tkwią w «swojej» polskości, chociaż ta Polska nie jest skłonna przybliżyć się do nich. Żyją w otoczeniu nie zawsze im przychylnym. Najlepiej czują się w swojej wiosce, przysiółku, wśród swoich. To, co utwierdza ich w przekonaniu, że tu żyć muszą — to ziemia, jej najbliższy krąg — mała ojczyzna, gdzie rodzi się chleb z ich znojnej pracy, i która przechowuje doczesne szczątki przodkowi najbliższych, do niedawna żyjących, których kres życia tu poczętego także tutaj dobiegł końca."
Niedaleko kościoła leży w otoczeniu starych drzew cmentarz parafialny. Stosunkowo niewiele tu starych mogił. Do najbardziej interesujących należą grób księdza Tomasza Wolińskiego (zm. 1878), który chrzcił Marszałka, oraz chorążyny Sorokowej (zm. 1874), żony właściciela majątku Sorokpol. Na nagrobkach powtarzają się nazwiska okolicznych polskich rodzin: Lipińskich, Piekarskich, Żejmów, Witkiewiczów. Ci ostatni, szeroko rozrodzeni na Żmudzi, byli skoligaceni z Piłsudskimi i mieszkali jako rezydenci w zułowskim dworze. Z litewskich Witkiewiczów pochodzą też przodkowie Sta-nisława Ignacego Witkiewicza — Witkacego, który był dale-kim krewnym Marszałka. Jego ojca, Stanisława Witkiewicza, łączyły z Piłsudskim więzy długoletniej przyjaźni.
Na terenie dawnego majątku Sorokpol, położonego o 1,5 km na wschód od Powiewiórki, nie ocalały żadne za-budowania. Pozostała jedynie resztka zdziczałego parku, zarośnięty, na wpół wyschnięty staw dworski oraz kilka starych, spróchniałych wierzb, wyznaczających dawną aleję prowa-dzącą od gościńca do dworu.

 

W lesie na północ od Powiewiórki, przy drodze z Podbrodzia do wsi Kocielniki, wznoszą się liczne, położone blisko siebie niewielkie kurhany. Według miejscowej tradycji pochowani są tam żołnierze polegli w bitwie kawaleryjskiej, jaką w 1812 r. stoczyła tu napoleońska dywizja generała Sebastianiego z jazdą rosyjską. Z wydarzeniami tymi wiąże się lokalna legenda cytowana przez Antoniego Kawerskiego:
„Kiedy wojska napoleońskie wyruszyły już z Wilna, przyszły nagle wieści, że cofanie się Rosjan jest tylko manewrem, gdyż w okolicach Swięcian zbierają się większe oddziały rosyjskie, zagrażające skrzydłu armii francuskiej. Sam więc cesarz Napoleon na czele dwóch szwadronów polskich ułanów ruszył w Święciańskie, aby sprawdzić faktyczny stan rzeczy. W czasie tego zwiadu, przejeżdżając okolicami Powiewiórki zatrzymał się na wzgórzu, z którego długo oglądał piękny, pagórkowaty teren. Z tego wzgórza widać byio także i Zułów. Wzrok Napoleona, silny i przenikliwy, pozostał tutaj na stale i błąkał się po okolicy, od czasu do czasu dając znać o sobie biednymi ognikami. Po 1867 r. (rok urodzenia Marszałka] zauważono, że ogniki więcej się już nie pojawiają, tak jakby spełniły swoje zadanie, znalazłszy nowe wcielenie."


W Powiewiórce kończy się już nasza wyprawa. Wsiadamy do pociągu, który przez Podbrodzie powiezie nas do Wilna. Na trasie przejazdu koleją leży wśród rozległych lasów jeszcze jedna miejscowość związana z nazwiskiem Piłsudskiego. To Bezdany (lit. Bezdonys).
Z okien wagonu widzimy wieżę dworu w dawnym majątku ziemskim. Król Zygmunt Stary nadał tutejsze dobra w 1516 r. horodniczemu wileńskiemu Ulrykowi Hojzjuszowi. Jego wnuk, również Ulryk, sprzedał je w 1605 r. kanonikowi wileńskiemu Wilczopolskiemu, który w cztery lata później podarował je jezuitom wileńskim. W ich posiadaniu Bezdany pozostawały aż do kasaty zakonu w 1773 r. Przebywał tu i tworzył znakomity jezuicki poeta Maciej Kazimierz Sarbiewski. Po kasacie przywilejem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego majątek otrzymał wojewoda wileński Mikołaj Łopaciński. To właśnie Łopacińscy albo ich nieznani z nazwiska na-stępcy wznieśli na przełomie XIX i XX w. eklektyczny dwór o nieregularnej bryle, z czworoboczną wieżą, która przyciągnęła naszą uwagę.

 

Bardziej jednak interesuje nas niepozorny, drewniany budynek stacji kolejowej w Bezdanach, ozdobiony dekoracyjnie wyciętymi drewnianymi listewkami, podobny do setek takich stacyjek budowanych według typowych projektów na terenie całego Cesarstwa Rosyjskiego w drugiej połowie XIX w. W poczekalni zachował się nawet oryginalny, żeliwny piec. Stacyjka ta była świadkiem wydarzenia, które rozsławiło Bezdany jeśli nie na całą Europę, to z pewnością na całą Rosję i ziemie polskie. Tym wydarzeniem był śmiały napad na rosyjski pociąg, zorganizowany przez bojówkę PPS Frakcji Rewolucyjnej w dniu 26 września 1908r. Akcję zaplanował i osobiście nią dowodził Józef Piłsudski, a wzięło w niej udział łącznie 20 bojowców, w tym późniejsi dygnitarze międzywojennej Polski — Walery Sławek i Aleksander Prystor oraz przyszła żona Piłsudskiego — Aleksandra Szczerbicka. Oto przebieg wypadków opisany w jej wspomnieniach:
„Piłsudski postanowił dokonać napadu na pociąg na stacji Bezdany, 26 września 1908 r. Wiedziano, że w wagonie pocztowym ma być większa suma pieniędzy. Był to najbardziej ambitny i najśmielszy tego rodzaju atak Bojówki. Wzięło w nim udział szesnastu mężczyzn i cztery kobiety, między którymi znajdowałam się i ja. Bezdany są matą stacją kolejową, niedaleko Wilna, na której w owych czasach zatrzymywał się pociąg wiozący, w oznaczone dni, pieniądze do Petersburga, jeden z członków Frakcji Rewolucyjnej dzięki swoim kontaktom dostarczył nam potrzebnych wiadomości. Mieliśmy dużo czasu na poczynienie odpowiednich przygotowań. (...)
Dokładnie poznałam wszystkie ścieżki w lesie, prowadzące z Wilna do Bezdan. Prawie wszystkich bojowców oprowadzałam po nich. W lipcu przeniosłam się (...) do domu we wsi Jedlinka, położonej o kilkadziesiąt wiorst od Bezdan. Sprawdzałam w terenie, czy wszyst-kie drogi w rejonie Bezdan są na mapie i sprawdzałam, czy drogi oznaczone na mapie sztabowej są prawidłowo oznaczone od Jedlinki w stronę Bezdan. Okazało się, że mapy strategiczne rosyjskie były niedokładne. Poprawiłam, gdzie mogłam. Mapa ta miała służyć Piłsudskiemu i Momentowiczowi przy wycofaniu się na Jedlinkę. (...)

Wieczorem 26 września sześciu ludzi ze Sławkiem na czele wsiadło do pociągu idącego przez Bezdany. Mieli oni zająć się eskortą wagonu pocztowego, podczas gdy reszta zamachowców dotarła do Bezdan w pojedynkę lub parami, czekając na pociąg. Jeden z nich, Franciszek Gibalski, zabawiał się flirtem z jakąś Żydóweczka, drugi chrapał na ławie, udając pijanego. Piłsudski i Prystor przygotowali petardy. Jerzy Sawicki czekał z bryczką obok stacji. Ja i Prystorowa czekałyśmy na nich w dwóch oddzielnych chatach, wynajętych na letnisko. Prystorowa w Borkach, ja w Jedlince. Gdy tylko pociąg wtoczył się na stację, atakujący otoczyli go ze wszystkich stron. Nastąpiła krótka wymiana strzałów, jeden żołnierz został zabity, pięciu było rannych. Moment zaskoczenia wykorzystany został w stu procentach. Sławek ze swymi ludźmi rozbroił eskortę w mgnieniu oka. Pasażerów i urzędników kolejowych pilnowano pod rewolwerami, przecięto druty telefoniczne i zablokowano sygnały. Piłsudski, Arciszewski i Prystor weszli do wagonu pocztowego, rozbili dynamitem żelazne skrzynie i załadowali pieniądze w worki. W oddali dał się słyszeć odgłos drugiego pociągu. Czasu już wiele nie było. Skoczyli na bryczkę i cwałem ruszyli w las. Tam rozdzielili się. Arciszewski i Prystor poszli do Borek. Piłsudski i Momentowicz z najcięższymi walizami po długiej i niebezpiecznej jeździe dotarli do chaty w Jedlince, gdzie czekałam na nich."
Łupem bojowców padła niebagatelna suma 200 tys. rubli. Carska policja pomimo szeroko zakrojonego śledztwa nie odnalazła pieniędzy. Akcja odbyła się bez strat własnych. Dopiero znacznie później dwóch z mniej znaczących uczestników akcji zostało aresztowanych i zesłanych na Sybir.

 

 

Zdjecia pochodzą ze strony internetowej podbrodzie.info.pl , z kolekcji Jacka Szulskiego